środa, 30 grudnia 2009

Z Taty pomocą zmywam z siebie rok 2009


Brodzik na strychu okazał się doskonałym miejscem jeśli rozważyć zagadnienie gimnastyki podczas kąpieli, czyli tzw. "ciapu-ciapu". Dawno niezauważane, a genetycznie przekazane predyspozycje jogi-nowskie ujawniły się ponownie. Tutaj na ilustracji zaprezentowana jest kolejna modyfikacja pozycji Pindasana, czyli potoczna kula lub piłka. W zamierzeniu końcowym jest umieszczenie większej części stopy w ustach. Cel został osiągnięty, co dokumentują inne obrazki tutaj nie zamieszczone ze względu na zbyt wyeksponowaną, a niecenzuralną zawartość.

czwartek, 24 grudnia 2009

No to teraz prezenty


Mama i Tata, wyglądają na śpiących maja już za sobą drugą kolacje wigilijna, brzuchy są już naprawdę pełne. Tata szczególnie się przejmuje wagą, bo już przyjechał na święta z 3 kilową nadwaga. A Tata wie ile trzeba przebiec, żeby się ich pozbyć Teraz krótka przerwa, a później przyjdzie gwiazdka, no i torcik.

Za godzin kilka moja pierwsza wigilia


To pierwsza wigilia, pierwszy opłatek, pierwsza gwiazdka. Tyle zapachów już od kilku dni atakuje nosek i wzbudza ciekawość Janka. I ciągle wszyscy się kręcą, tylko Tata ma czas i zabiera na syna na spacer do parku. No i oczywiście zebra, zebra też ma dla Janka czas, zawsze.

niedziela, 20 grudnia 2009

Marchewkowe Pole wokoł nas


To było duże wydarzenie, nowe jedzonko, nowy kolor. Jako że pomarańczowy kolor jeszcze mi jest nieznany, od dziś kolor można opisać jako marchewkowy. W początkowej fazie pochłaniania marchew, pomimo tego ze staranie starta (starta na sok), wydawała się jak ukazuje ilustracja zbyt dużym wyzwaniem lub odejściem od mlecznej normy. Stopniowo, jeszcze w trakcie tej samej sesji napełniania brzuszka, smak zaczął przypadać do gustu. Generalnie Marchew jest Gitt.

sobota, 12 grudnia 2009

Była sobie taka bajka


Pośród wielu bajek z okresu dzieciństwa, pamiętam taką czeska kreskówkę, w której głównym bohaterem był mały zając . Zając, mieszkał na dachu wieżowca i stamtąd obserwował swoje osiedle przez duzą lunetę. Obserwował , obserwował aż do momentu w ktorym wypatzrył ze cos sie dzieje nie tak np. pani co wyszła ze sklepu rozypały sie ziemniaki, w wozku z malym dzieckiem zwolnil sie hamulec az tu juz nadjezdza ciezarowka z weglem i do tego na ulicy chlopcy graja w pilke. W takiej zytacji zajaczek ssuwał lunete chowal ja do kieszeni w spodniach, zakręcał swoje długie uszy w warkocz i skakał z dachu wieżowca. Nie nie dlatego ze wizja świata go przerażała lub ze był nieszczęśliwie zakochany w wiewiórce, która mieszkała w parku osiedlowym i spotykała się z małym liskiem. Otóż zając skakał aby rozwikłać tę skomplikowana sytuacje, opisaną powyżej-uratować dzieci najczęściej. W czasie lotu jego skręcone uszy rozkręcały i niczym łopaty helikoptera pozwalały mu bezpiecznie wylądować na placu przed wieżowcem. Był tez pewien Konrad z Częstochowy, co grał z tata w zespole, i ten Konrad swego czasu , jako uczeń szkoły plastycznej promował takie oto przypominające mi ta bajkę, oryginalne okrycie głowy , które teraz zaprezentuje Janek. tym, razem to Janek the Flying Rabbit.


niedziela, 6 grudnia 2009

Choinka


Dzisiaj w domku zapachniało lasem. Koło okna pojawiło się małe drzewo z klującymi igiełkami. Janek sprawdził czy igiełki naprawdę klują. Okazało się, że to nie jest mit. Wieczorem czekała jeszcze większa niespodzianka. Kiedy Janko się przebudził po popołudniowej drzemce zauważył, że na choince wyrosły światełka. Podobno, tak nadchodzą święta.

sobota, 5 grudnia 2009

Czapka Niedżwiadka -Tydzień 24

Dzisiaj Mama i Tata, poszli na zakupy, co by przygotować Janka na zime, która już czeka w Polsce. Okazało się, że najlepiej Jankowi w czapce niedźwiadka. Jednym słowem Berlińczyk. Po przymiarce w domu, Janek zaczął wznosić groźno brzmiące pomruki, uuuu-aaa-uuuu. Był to sygnał, świadczący o tym, że Janek zaakceptował swoje nowe okrycie głowy i pasuje mu to jak czapka podkreśla jego niedźwiedzi 6-miesięczny charakterek.


środa, 2 grudnia 2009

Siedzę na fotelu i wcinam ręcznik

Rodzice mi podnieśli oparcie leżaczka. Cóż najwyższy czas. Już mi się znudziło gapić w sufit, lampy i w sufit ... Dzisiaj mogę obserwować ściany i okna i szafy, wciąż powyżej 1 m, no chyba że położą mnie na macie edukacyjnej i każą ćwiczyć kręgosłup i szyję. Tata twierdzi że XXI wiek wymagać będzie od mnie nieprzeciętnie elastycznego kręgosłupa. Gdzie jest mój WALEC!!! Ja chce na WALEC!!!

Basen Basen Basen

Przyszła sobota , godzina 7.30. W domku wielkie zamieszanie, gdzie są Jaśka płetwy i maska do nurkowania. Tata krzyczy: znalazłem butle, mama wbiega z kąpielówkami i maską z rurką. Jesteśmy gotowi, można się zbierać.
No to już jesteśmy na basenie, dzisiaj jest wcześnie. Mamy nadzieję że Janek nie zaśnie w wodzie, jak mu się już zdarzyło poprzednio. No ale sytuacja wygląda obiecująco. Cały basen dla Janka. Inne dzieci berlińskie jeszcze drzemią. A może ten nasz Janek to taka Otylia albo taki Lizak co chciał Bałtyk przepłynąć - bohater tatusinej młodości.

No, Pani instruktor powiedziała, że dzisiaj płetwy i maska nie są potrzebne ale za to dzisiaj przećwiczymy skoki na bombę do celu. Celem jest kolo ratunkowe trzeba wskoczyć do środka z otwartymi oczami . A oto jak to sie udało naszemu synkowi.


Janek ten walec jest naprawde Twój

Rozpoczęliśmy uelastycznianie kręgosłupa Jasiowi. Skoro przyszło mu żyć w XXI wieku, musi miec kręgosłup jak tyczka pana Bubki, lub lepiej niech będzie tego co mu się zginał dziób pingwina. W każdym razie ćwiczenia mu się spodobały i już wkrótce rozpoczął samodzielnie ćwiczyć mostek w łóżeczku lub na foteliku. Nie mówiąc już o skokach na bombę do basenu.

niedziela, 15 listopada 2009

Koniec Sezonu 2009


W niedziele Tata wziął udział w sztafecie maratońskiej w Berlinie. Po raz pierwszy pobiegł dystans 10km. Ale jakoś tak na 5/6 i ostatecznie zajęło mu to 46 minut. Trasa składała się z dwóch pętli wokół płyty lotniska Tempelhof. Na 6600 biegaczy, 1302 sztafety, Tata z chłopakami zajełi 175 lokatę z czasem 3h13m37s. Pogoda była wspaniała jak na bieganie. Tata zmieniał Hannera, który biegł odcinek 5km. W strefie zmian pojawił się kilka sekund za późno. Hanner już się rozglądał. A to już z relacji Taty. Wystartował z dodatkową motywacją. Przez pierwsze 2,5 kilometra pętli wiatr wiał w plecy, a na drugiej połówce troszkę wiało w twarz, ale ta odrobina chłodzenia się akurat przydała. W czasie drugiej pętli, podobnie jak podczas półmaratonu w Szczecinie, wybrał za zająca dziewczynę (rada od Gotfryda) za którą biegł do 8km, i wtedy przyśpieszył, starczyło siły na ostry finisz, wyprzedził sporo osób. Przekroczył metę z przekonaniem że pewnie złamał 45 minut. Fajne uczucie. Pod wieczór kiedy sprawdził wyniki okazało się że gdzieś stracił jedną minutę.

poniedziałek, 9 listopada 2009

Portret Janka

Jasiu ostrożnie z tymi minami, później może być Ci trudno zapanować nad wyrazem twarzy, posłuchaj Taty, On coś wie na ten temat. Ciekawskich odsyłam do wpisu pt. Kop Chińczyka.

niedziela, 8 listopada 2009

20 lat temu runął mur

W niedziele, poszliśmy z rodzicami zobaczyć jak wygląda mur z kloców, w centrum Berlina. Mur został zbudowany aby uczcić 20 rocznice zburzenia tego prawdziwego muru Berlińskiego. Niemiecki naród i tym razem do czarnej roboty zaprosił Polaka , nie byle kogo bo samego Lecha Wałęsę. Lech jak się zaparł to poszło lawinowo wszystkie 1000 kloców. I po murze. mało brakło a oberwało by sie jeszcze panu operatorowi, za to że sie czai z tyłu. Mało brakło...

Pierwszy krok bokserski


Nie tak dawno, męska część polskiej populacji, przynajmniej ta choć trochę zainteresowana mocnym uderzeniem, uległa podziałowi. Prawdziwa rozterka, Adamek czy Gołota, ten czy ten. Oprócz 20 kilo i 10 lat różnicy, medialnie niewielki wybór. Czy to aż tak ważne który z nich, po walce zawsze musi być ten wygrany i przegrany. A jednak w czasie walki Adamek tłukł ile wlezie. Po kilku dniach doszło do walki Heye z Wałujewem. Heye choc podobnie dynamiczny nie bił tak mocno jak Adamek, a Wałujew jakby w innej skal czasowej, zblizonej do tej Andrzejowej. Adamek wzbudził sympatue, chyba tym że bił z szacunkiem, a Heye to pajac. Ale koledzy bokserzy jakoś mi sie zdryfowało, chciałem jedynie zaprezentować jak Janek pięknie trzyma gardę.

sobota, 7 listopada 2009

Janek na basenie


Jako że Janek ukończył czwarty miesiąc życia, to według mądrej książki nadszedł czas na odświeżenie wiadomości dotyczących pływania. Generalnie, na temat środowiska wodnego. Jako przewodniczka zgłosiła się Mama. Nie przewidziała jednak, że sztuczny zbiornik wodny na którym miały się odbyć zajęcia z grzbietu i crawla jest dosyć głęboki. Dla nie wtajemniczonych, wody jest 1,5m, lub bardziej obrazowo po linie nosa Mamy. Organizatorzy jednak przewidziełi takie sytacje i zopatrzyli opiekunów w klapki na koturnach. Te mamy mialy z 20 centymetrow i lużne paski , więc mama troche sie w nich chwiała w wodzie. Janek zniósł dzielnie tę pierwszą przygode z duzą wodą. Można nawet uznać, że Janek to swego rodzaju wilk morski, śpiący wilk chciałoby sie powiedzieć. Otóż, pod koniec zajęc zasnął w ramionach mamy wciąż bedąc w wodzie. Pani instruktor przyznałą ze to taki pierwszy przypadek. Spać w basenie, dlaczego nie, pompowany fotel, jakis fajny napój z parasolką, bikini - Tata Cię w pełni rozumie synku. Aloha!!!

niedziela, 1 listopada 2009

A wieczorem kąpiel

Zaduszki

W niedzielę , wybraliśmy się na spacer do Parku Wiktorii na Kruezbergu. Byli z nami Eryki, Ester i wujek Rysio. Troszkę za zimno jak na długi spacer, powiedział ktoś , ktoś inny zamruczał kawa...
Pan kelner patrząc na Leti zapytał kto w tym gronie jest blondynem, i obserwując reakcje Eryka prawie się zaniósł swoim chorobliwym śmiechem. Tata widząc komiczność sytuacji (a właściwie słysząc ją) i poważną minę Eryka (świeżo zrobionego na Kojaka), razem z Rysiem z trudem opanowali swój śmiech, a nie potrzebnie trzeba się śmiać. Śmiech to zdrowie!!! Litwo Ojczyzno....
U nie, nie, to już inna niedziela i inna opowieść.


p.s. Janek chyba jako jedyny potrafi obecnie zrozumieć Eryka, choć są w zgoła odmiennej sytuacji. A mianowicie Eryk już był, a Janek dopiero będzie blondynem.

środa, 28 października 2009

Już prawie siadam

Już prawie, tzn. mam już tyle siły w rękach, że jak mi ktoś poda swoje ręce tak jak Mama, to przyciągam się w gorę i siadam. Pewnie, że jeszcze sam bym nie usiedział tak długo, ale mogę być spokojny mój aniołek stróż jest zawsze blisko. Jak bym się w przyszłości zaczął wspinać to chciałbym mieć Mamę na drugim końcu liny.
Big Peace Sister-Mother.


niedziela, 25 października 2009

Pierwsza poważna rozmowa o kobietach

Przyszedł kolejny weekend, tym razem spędziliśmy go z tata na kanapce, oglądaniu tenisa, i rozmowach o życiu, kobietach i szybkich samochodach. Agnieszka Radwańska niespodziewanie rozłożyła w pięknym meczu Białorusinkę Wiktorie Azarenko. A tata już myślał że Aga się znowu położy po paru straconych piłkach, tylko mama wierzyła. Swoją drogą to Tacie chyba jednak bliżej do badmintona.



A w niedziele zabraliśmy Eryków na wietnamskie...

niedziela, 18 października 2009

Wycieczka do Białośliwia

Rodzice odważyli się zabrać Jasia na dłuższą wyprawę do ojczyzny przodków. To było prawie 300km od domu i łączyło się z wieloma ryzykownymi atrakcjami , takimi jak na przykład nielegalne (bo bez dokumentów) przekraczanie granicy niemiecko-polskiej (dwukrotne), wąchanie kwiatów olbrzymów czy też, wyprawa przez błota po pstrąga, którego nie było.



Było fajowo, wujki i ciocie otoczyli nasza trójkę ciepłą opieką. O tej rodzinnej atmosferze pensjonatu Szuwarkowo jest już kilka mruczand, które sprawdzają się w najbardziej wymagających sytuacjach gdy:

Czwarta nad ranem może sen przyjdzie...
Nie, nie, tak żle nie jest, a może jest, tylko Tata o tym nic nie wie.

sobota, 17 października 2009

Taki ze mnie mały Elf


Podczas kąpieli mama nie ustaje, i zagniata mi uszy na elfa, a ja przecież jestem zodiakalnym rakiem. Więc jaki ja mam związek z elfami. Erlond Opoka toż to nonsens. Albo taka Lady Galadriel vel Stelmaszczyk Joanna, przyznać trzeba spojrzeniem potrafi zmrozić krew, a własciwie zagotowac w żyłach.

czwartek, 15 października 2009

Mini Miś


Do duetu Miśków dołączył mini miś. To miś do przytulania. Temu to dobrze, pewnie w najbliższej przyszłości wiele razy będzie brał bezpośredni udział w przygodach i podróżach sennych Janka. Nie ma jeszcze swego imienia, a mini Ryś jakoś nie pasuje do pozostałej dwójki Rysiów, więc na razie się wstrzymamy z nadaniem imienia, tymczasowo niech będzie mini miś. Polecamy Trzy małe misie Jimi'ego Hendriksa.

wtorek, 13 października 2009

Idzie zima


Mama zaczyna się szykować na najcięższą zimę stulecia. Ja tez już jestem przygotowany. A polscy Indianie wciąż zwożą drzewo do Berlina. Dziękujemy wam czerwoni bracia. :-)

poniedziałek, 12 października 2009

Witamy Jesień kolorami Wiosny


Generalnie zdecydowałem, że od dziś lubię zielony kolor i to w sumie chyba tyle na dziś. Prawdopodobnie skłonność do tego wspaniałego koloru przeszła mi w genach od taty, choć są i tacy , co twierdzą że to wpływ A.Osieckiej na mamę. Być może i Jej zielono jest.

czwartek, 8 października 2009

sobota, 3 października 2009

Samolot


Trzy miesiące i zaczynam latać. Tata pewnie prowadzi, a po mamie, pewnie podświadomie - genetycznie, wiem że to tak jak w tańcu podczas podnoszenia, trzeba usztywnić ciało to wtedy łatwiej utrzymać, podnieść i balansować. Ciekawe, czy taka zmiana pozycji sprawia ze Jankowi zaczyna się budowć trójwymiarowa śwaidomość. Trzeba przeczytać nastepne rozdzialy w mądrej książce. Wydaje się że kiedy dziecko zaczyna siegać po coś oddalonego (tak jak ostatnio Janek popychał zabaki i obserwoał jak sie bujały) to znak że ma juz poczucie nie tylko zasiegu swoich rąk ale i przestrzeni wokól siebie. Pewnie tak. Zastanawiam się jak zinterpretować fakt, że podczas podroży samochodem, gdy pokonywana przesteń napewno jest znaczna, to Janek śpi. Nuda? Za duża ilośc informacji ? Obudźcie mnie w Zoo!

piątek, 2 października 2009

Miś Mały Ryś


Janek jest niemożliwy, na miśki reaguje takim zainteresowaniem i uśmiechem że aż się śmiać chce jak patrzę na zdjęcie. Wyjaśniam że miś mały Ryś to tak co by odróżnić od misia dużego Rysia, na którego wkrótce przyjdzie kolej by zaistnieć w wirtualnym świecie. Tymczasem Jaś i Miś Mały Ryś.

czwartek, 1 października 2009

Tata się rozchorował - hurra


Tata się rozchorował i poszedł do lekarza. Pani doktor przepisała antybiotyki, oskrzela były już zaatakowane. Dokładna powtórka scenariusza z poprzedniego roku. Maraton Warszawski też odchorowałem. Szczerze przyznam, że najwiekszym problem było to, że nie można było za blisko do Jaśka się zblizać, co by czasem nie zachorzał. Po takich czterech dniach zdala, powiedziałem dość trzeba wyzdrowieć. W czwartek już bylo male jam session, Janek śpiew, a tata gitara. Tata poszukuje klawiszowca i mama się zadeklarowała że dołączy do zespołu. Tata postawił warunek że oprocz klawiszow beda tez chórki, mama mysłi...

niedziela, 27 września 2009

sobota, 26 września 2009

12 Tydzień - Wujek Rysiek przybywa na Friedrichshein


W dwunastym tygodniu życia, Janek rozpoczął kontaktować się głosowo z otaczającym go światem. Najczęściej wydaje z siebie dźwięk "aaaaauuuuuuu" taki długi, rzadziej pojawia się żywo "iiiiiiiii-oooooooo". W piątek, do Berlina sprowadził się wujek Rysio. W niedzielne popołudnie Janek z rodzicami byli pomóc Rysiowi w czasie urządzania nowego mieszkanka na Friedrichshein. Bardzo fajna okolica. Tata w piątek przesadził i poszedł biegać i chyba się przeziębił. Organizma po maratonie jeszcze się nie wzmocnił. Babcia Basia przywiozła Gripex, ciekawe czy pomoże.

poniedziałek, 21 września 2009

Jeden z Czterdziestu Tysiecy

Przyszedł 20 września, niedziela, Berlin. Pobudka o szóstej rano, dwie kanapki z dżemem od Babci Rysia i rozpoczął się kolejny etap przygody z maratonem. Tym razem plan był mocny: zejść poniżej 3 godzin i 30 minut. Forma była dosyć dobra, choć wątpliwości też były. Ahh, te mięśnie ...

Więc podroż na start, metro było wręcz pełne od biegaczy. To fantastyczne uczucie. Andrenalina wylewa się uszami. Wagon pulsuje. A to dopiero początek! Byłem umówiony z kolegami z pracy na pamiątkowe zdjęcie pod Bramą brandenburska, ale się spóźniłem. Nikogo już nie było. Byłem sam, jak prawdziwy maratończyk. Oddałem worek z ręcznikiem i ubraniami i poszedłem do swojego sektora E (czas 3.15 3.30). Przede mną i za mną tysiące ludzi. Zbliża się dziewiąta rano. Odliczane są ostatnie sekundy. Pada starzał i wypuszczone zostaje kilka setek żółtych balonów. Tłum rusza.


Po pięciu kilometrach, spotykam Antje, która mówi ze kilka kroków przed nami jest Godfryd, który pobiegł tam mnie szukać, bo chce biec ze mną na 3.30. Biegnę szukać Gotfryda. Po jakiś dwudziestu minutach to Godfryd mnie znajduje i zaczynamy biec razem. Tempo 4;50min/km.
Biegnie się fajne, 10 km w 47 minut. Jest dobrze, według planu. Na czternastym kilometrze zjadam drugi żel, a Godfryd mnie zostawia, bo idzie się wysikać. Biegnę swoim tempem. Po około 10 minutach Godfryd wraca. Troszkę zwalniamy by mógł złapać oddech. Zbliżamy się do 21km. Za nami 104 minuty biegu. Mamy dobry czas.

Na poboczu tłumy ludzi dopingują, zauważa mnie Hanner, a ja zauważam Eryka.

Zaczyna się maraton, nie będzie łatwo, ale kontynuujemy naszym 4:50. Tak idzie do 25 km. Czuje jak nogi twardnieją i robią się ciężkie, zostaje za Gotfrydem. ... i siada psychika. Pojawiają się krótkie skurcze w łydkach i udach. Losowo. Wiem że muszę zwolnic. Proszę Gotfryda żeby mnie zostawił i dalej biegł sam. Fajnie że posłuchał. Pewnie z jego doświadczeniem biegacza wystarczyło jedno spojrzenie, by podjąć decyzje. Ale dla mnie walka się toczy dalej. Jak to rozplanować. Wiem, że 3:30 to już historia na 2010, ale co można jeszcze zrobić w 2009.

Pojawia się myśl, otóż tym razem mój numer startowy to 22561 , więc jest już plan, No cóż czasu mam sporo, tylko czy starczy mi sił i czy moje nogi będą mnie słuchały. Jest 30 kilometr , mam 2:28 minut. Podczas ostatnich dwóch maranów te ostatnie 12 km, zabierało mi 80 minut. Walczę jak Predator. Jest 35km mam czas 2:56, mijam Potsdamer Platz. Wiem, że gdzieś tutaj stoi Joasia z Jankiem. Chce się wyć. Łydki i uda betonieją i chce mi je rozsadzić. Widzę już punkt gdzie zacznę maszerować. Najpierw 100 metrów w marszu i znowu bieg. Nie, tak nie da rady, znów marsz. Skreślam kolejne kilometry. Mijam 40, jest czas 3:31.

Te dwa kilometry i 195 metrow zabrały mi 15 minut. Gdzieś po drodze zapomniałem o swoich cyferkach i okazało się za na metę spóźniłem się o 68 sekund. No cóż z czasem 3:46:44 ukończyłem swój pierwszy Berliński maraton. Cóż to była za walka, jaki doping publiczności. Chyba nie było odcinka dłuższego niż 100 metrów, żeby ktoś nie wspierał biegnących. Milion ludzi wspierało 40 tysięcy biegaczy. Niesamowite przeżycie, wpaniała pogoda i następny medal. I mam już plan na 18 kwiecień 2010, ale narazie odpoczynek, relaks, chill out. A może jednak spróbować 3:30 jeszcze w tym roku, 19 października jest Amsterdam?


niedziela, 13 września 2009

Odwiedziny Dziadka

Na weekend przyjechał do Jasia w odwiedziny dziadek Zbyszek. Janek bez przeszkód rozpoznał bratnią dusze i wymienił porozumiewawcze uśmiechy. Została nawiązana nić porozumienia, zresztą ta nić to chyba jakaś grubsza sprawa , bo kiedy dziadek krążył po pokoju to Janek nie spuszczał z niego wzroku. To już trzeci miesiąc, więc Janek powinien widzieć już na odległość 1,5-2 m. W niedziele rano, nowi koledzy wymienili się ulubionymi postawami Jogi, a popołudniu dziadek wracał do domku. Po wyjeździe dziadka Janek troszkę pomarudził i poszedł spać , pewnie troszkę tęsknił, mama też poszła spać.

piątek, 11 września 2009

Zebra to jest taki koń

Janek wszedł w 11 tydzień życia. Zaczyna zauważać coraz więcej ze swojego otoczenia, a nawet na nie wpływać i oddziaływać. Jedną z ciekawostek odkrytych przez Janka jest zasada akcji i reakcji. Pewnie sobie już myśli w małej głowie, że gdy popchne piłeczkę, to ona zaczyna się poruszać., jakaś siła musi być w to zamieszana. Jakie to proste. I kreśli w powietrzu rączkami jakieś wzory, których narazie nawet tata nie potrafi odczytać. Ale zebra już wie o wszytkim. Bo zebra to taki prawie koń. A konie to bardzo mądre zwierzęta.


piątek, 4 września 2009

Tato, tato , a tata " Are you talking to me?"

a oto opinie po obejrzeniu kolażu:
Kasiunia
21:38:42
super minki
21:38:54
najlepiej janek wyglada na ostatnim zdjeciu
21:39:09
z takim politowaniem na ojca sie patrzy ;)

[22:13:21] Barbara Stelmaszczyk:
nie wiesz jak Janek reaguje na miny Macka?
To ci powiem- najpierw jest zainteresowany,
potem się śmieje a na końcu patrzy z politowaniem...

Agnieszka Kupiec:
hahaha, pełna dezaprobata... coś w stylu "coś ty, tato na głowę upadł czy co"? :)

poniedziałek, 31 sierpnia 2009

Jaśko odnalazł radość w życiu!


Tak twierdzi Mama Janka. Cóż, prawda jest taka, że uśmiech pojawia się najczęściej wtedy gdy Janek puści sobie bączka.

Numer startowy 453

No cóż, w trzy tygodnie przed startem w Berlinie, przyszło mi sprawdzić stan mojego przygotowania fizycznego. Wybrałem się więc do Szczecina i wziąłem tam udział w Jubileuszowym bo 30 wydaniu Półmaratonu Gryfa. Plan na bieg był prosty "ile się da" poniżej 100 minut. Wyjechałem z Berlina o 7 rano, a na 9 bylem w na stadionie im. Wiesława Maniaka. Swoją drogą z takim nazwiskiem i lwowskim pochodzeniem trzeba było mu zostać sprinterem - 10,1s na 100m - rekord Polski przez 19 lat. Już o 9.30 miałem numer startowy. Tym razem cyfry ułożyły mi się trochę nie po kolei w 453, ale o ich ukrytym znaczeniu poważnie pomyślałem dopiero po skończeniu biegu. Pierwsze dziesięć kilometrów trzymałem się za dziewczyna ze Szczecińskiego Klubu Maratończyka. Taką taktykę doradził mi Godfryd. Mówił, wybierz kobietę bo biegają równo, mniej niż mężczyźni dają się ponieść emocjom. Tak było, niemal cały czas miałem ją w zasięgu wzroku okazało się, że była regularnie 0,5 sekundy na km szybsza ode mnie. ale wracając do mojego biegu. Wszystko szło dobrze , żele do jedzenia, woda do picia, motywacja i siła w głowie, ale nóżki jakby nie w szczycie swoich możliwości. Dopiero na siedemnastym kilometrze zacząłem czuć mięsień brzuchaty łydki. Przez cztery kilometry było go czuć. I dziś tez go czuje, ale dzisiaj już w obu kończynach. I tak właśnie mijam dwudziesty kilometr, a ponieważ trasa to dwie pętle, więc wiem ile i jakiej drogi mi zostało. Biegnę już równo 90 minut, jest szansa żeby pękło 95 minut myślę, ale trzeba przyśpieszyć, zaczynam stękać. Cóż to za długi kilometr, wbiegam na stadion i widzę, że trzeba jeszcze jedno okrążenie zrobić, całe 400 metrów. Jest równo 93 minuty, przyśpieszam i wyprzedzam jeszcze ze trzech gości po drodze i przekraczam metę. Na kilka metrów przed metą na ekranie zegara wyświetla się czas brutto 1:34:48. Dziś kiedy mam już oficjanle wyniki wiem że ostateczny czas netto to właśnie 94m48s , natomiast czas brutto jest równy 94m53s. Tak więc numer startowy się w jakiś sposób zrealizował. Nieprawdaż?


A teraz trochę innej matematyki, panie Kosma. W tamtym roku w Skarżysku w półmaratonie miałem 110 minut, w warszawie maraton pokonałem w czasie 238,4 minut (znów cyfra). Przelicznik półmaratonu do maratonu wynosił 2,167. Jeśli pomnożyć czas ze Szczecina to na Berlin wychodzi mi 200,45 minut. A ja mówię że 200 pęknie. Jakem Opoka pęknie.

środa, 26 sierpnia 2009

Jedziemy na wycieczke bierzemy misia w teczke


Ostatniej niedzieli powtórzyliśmy wycieczkę do Zoo. Tym razem największym przebojem okazały się małpy. Dzieci rzucały im fistaszki, a te ku uciesze swoich małoletnich darczyńców prowadziły prawdziwy bój aby zdobyć ich jak najwięcej. Dziwne, ale gdy matka z mała małpka na brzuchu próbowała zawalczyć o orzeszka, inne osobniki nie dawały jej taryfy ulgowej. Ale z drugiej strony kiedy już jakaś małpa wzięła orzeszka w swoje łapki, łup był jej i żadna inna małpa nie odważyła się odbicia raz zdobytego fistaszka. Chyba z tego płynie jakaś nauka dla ludzi. Ale kto by się chciał uczyć od niższych rzędów. Na pewno nie inżynier!


Ponadto, patrząc na te same zwierzęta, udało mi się zaobserwować prawdopodobne źródło/pochodzenie wyrażenia "małpować". Otóż, jedna małpa idzie niespodziewanie naokoło do jakiegoś bliżej nie określonego celu(więc na pewno na około). Po chwili zwłoki, rzuca się za nią kolejny osobnik i idzie w tym samym kierunku, tym samym torem. Potem następny i następny. Ostatni nie rusza się w ogóle, bo albo nie chce być ostatni albo nie lubi pierwszej małpy (bo uważa ją za durnia). Tej lekcji już nie tak łatwo zanalizować, bo czy lepiej być wiernym sobie i być przez wszystkich uważanym za frajera, czy też wtopić się w tłum i zacząć małpować. Bo przecież nigdy nie wiadomo kiedy ktoś zacznie ciebie małpować. Takie szczęście zdarza się nielicznym-brawo.

...kto pierwszy szedł przed siebie, kto pierwszy cel wyznaczył....

... choć można też założyć, że małpowany robi to co robi by być małpowanym. Uhh starczy tego, nastepnym razem skoncentruje się na innym gatunku.

Drzemka z Synkiem


Nic dodać...

Wodnik Szuwarek lub też Jancio Wodnik














Woda od samego początku sprawia Jaśkowi przyjemność. Nauczył się już, że gdy kończy się mycie na ręczniku, pojawia się Tata i zabiera go do wanienki, na chwile opłukiwania i zabawy. Kiedy się go podnosi, już wie że zaczyna się zabawa. Otwiera wtedy jakby szerzej oczy, troszkę się pręży, ale to zaraz po wodowaniu przechodzi. Będąc już w wannie jest tak rozluźniony, ze mama postanowiła go uczyć wykorzystania kończyn dolnych w żabce i crawlu. Podoba mu się! Z premedytacją zanurza lewe ucho w wodzie, robi to jednym gwałtownym obrotem głowy w najmniej oczekiwanej chwili. Kilkakrotnie osiągnął tak wysoki poziom relaksu, że się sfajdał do wody i musiała nastąpić natychmiastowa ewakuacja ze strefy skażonej na przewijak. Po kąpieli wycieranie i wyczekiwane karmienie.

czwartek, 20 sierpnia 2009

Rodzą się ludzie

Prawie tydzień od ostatniej aktywności na blogu. Wydarzyło się co nieco. Ktoś tam został rodzicami (Gratulacje dla Pawła i Iwony), ktoś wybrał imiona dla swoich bliźniaków, ale o tym na razie sza. Wrócę do niedzieli. Janek wraz z rodzicami wybrał się na swój pierwszy spacer do Zoo. Cóż, niewiele zobaczył bo przespał prawie cały spacer. Natomiast zwierzęta jakby czuły, że w pobliżu jest ktoś fajny. Szczególnie pobudzone były pingwiny i słonie . Te ostatnie oganiając się od muszek posypywały sobie grzbiety piachem, a z daleka myślałem że polewają się wodą. No i zaczął się tydzień 7 , na tę chwilę mama czekała od dawna. Czytaj: "mogę chodzić na taniec," W tym tygodniu zaliczyła już 4 zajęcia. Lubię widzieć ten błysk w jej oczach. Bieganie idzie dobrze chociaż boli mnie trochę stopa. Jakby trochę kostki mi się przestawiają, ale żadnego bólu podczas biegania nie czuję. 30 sierpnia jadę do Szczecina na półmaraton, no i został miesiąc do berlińskiego maratonu - 40 tysięcy biegaczy.


wtorek, 11 sierpnia 2009

Untersuchung #3

Janek przeszedł z celującymi wynikami badania rozwojowe nr.3. W trakcie badań pani doktor Herta Berlin, zbadała odruchy kończyn (polega to na tym że, uciska się rękoma odpowiednie miejsca, takie jak pachwiny czy ścięgna i obserwuje reakcje malucha. Czy prostuje kończyny, czy się broni, czy nie sprawia mu to zbytniego bólu. Janek najpierw leżał na brzuszku, potem na jednym boku, na drugim. Potem został podniesiony pod pachami i zaczął sam dreptać nóżkami. Nawet pokazał pani sztuczkę z trzymaniem głowy na baczność (w czasie gdy Pani doktor podnosiła go za rączki do góry). Oczywiście, jak przystało na Polaka wśród niemieckiego narodu, pokazał równiez jak wygląda swieża ka-ka. A na koniec badań zasikał stetoskop. Generalnie został oceniony bardzo dobrze. Waży 4240gr, ma 55cm wzrostu i obwód głowy 36 cm. Wlasnie domaga się kąpieli, wiec trzeba konczyc. Jutro szczepienia!

poniedziałek, 3 sierpnia 2009

3 sierpnia - to miał być ten dzień

Właśnie mija planowany dzień urodzin Janka (03.08). Tymczasem, Janek rośnie, wciąż dużo śpi i stale rośnie, już od 4 tygodni rośnie. Jego mamie zostało jeszcze "jakieś kilo" do zrzucenia. Jest jeszcze trochę innych szczegółów związanych z budową fizyczną mamy, które nie odbiegają zbytnio od normy. No w każdym razie nie bardzo, przynajmniej ja, tata, tego nie zauważyłem. Prawie cały miesiąc, jakby trochę więcej energii w nas obojgu, chyba trochę więcej szacunku dla czasu (ehe), bo przecież można zrobić to teraz i nawet na bieganie mam czas. w weekend zrobilem 34 km (jeszcze 49 dni do maratonu).
niech mu się śni rzeka mleka

NIedziela - juz całe cztery tygodnie


Weekend był bardzo ciepły i pomimo szczerych chęci nie udało nam się pójść na basen. W czasie krótkiego spaceru Janek oczywiście przyciął komara, szczerze mówiąc to on nawet wygląda jak jakis robaczek tylko mu przyczepić skrzydełka i fruu.

piątek, 31 lipca 2009

Dobre Siedem Funtów


Dzisiaj Piątek, dzień 26 z życia Janka. Wczoraj odwiedziła nas pani położna Ewa. Janek został ponownie obejrzany, pogłaskany i zważony. Jest Go juz dobre siedem funtów. To są słowa pani Hunicke, naszej gospodyni domu, którą spotkałem dziś rano na schodach idąc do pracy. Kiedy jej powiedziałem, że Janek waży już 3730g, trzeźwo stwierdziła "gute sieben funt". Bardzo miła kobieta, choć kiedyś podejrzewała mnie, że jej zwędziłem klucze od piwnicy. Jak już się okazało że ,zostawiła jej w domu, to przyszła powiedzieć żebym już nie szukał.

niedziela, 26 lipca 2009

Odwiedziny Dziadków


W piątek popołudniu w odwiedziny do Jasia przyjechali babcia Krysia i dziadek Romek, a razem z nimi ciocia Agnieszka i wujek Janusz. Oczywiście Jasio przywitał się z gośćmi, posłuchał troszkę komplementów, a potem nie mógł się już doczekać kąpieli. W sobotę planowaliśmy spacerek ale pogoda w kratkę nie pozwoliła na to. Babcia twierdzi że mama i tata Jasia doskonale sobie radzą z nowymi obowiązkami i gdyby została w Berlinie, pewnie by się nudziła. Dzisiaj rano goście musieli już wyjeżdżać do Częstochowy.

Tymczasem popołudniu słonce zaczęło świecić mocniej, i postanowiliśmy przetestowacć nowe nosidełko. Janek podczas spacerku spał w najlepsze co jest dobrym świadectwem togo że nosidełko mu odpowiada.

Yoga Janka


Po kilku dniach prób, w czasie piątkowych ćwiczeń popołudniowych na macie edukacyjnej, Janek opanował jedną z kluczowych pozycji Yogi, cyklu początkowego. Kobra (a ściślej, wstęp do niej) w jego wykonaniu charakteryzuje się dosyć głębokim odgięciem, które wydaje się zaczynać już na linii klatki piersiowej. Głowa jest pewnie trzymana prostopadle do podłoża. Stabilność postawy jest zapewniona poprzez symetryczne podparcie na przedramionach.

Mama - instruktor, obciążyła tylne kończyny Janka pieluchą z tetry co prawdopodobnie powstrzymało Janka przed ukończeniem ćwiczenia do postaci jak na rysunku, może innym razem :-)

środa, 22 lipca 2009

Jasko zaczął wzrastać - dzień 17


Oj, czekaliśmy na ten dzień, całe 16 dni. Joasia zaczęła się już martwić tym, że w ostatnim czasie Jasio jakby zaczął rozważać możliwość zmiany osobowości aniołka na marudę-niejadka. Na szczęście wczoraj mu się odwidziało i zacząl zajadać mleczko z wielkim apetytem. Dzisiaj pani położna po wejściu do nas, już po pierwszym spojrzeniu na Janka stwierdziła "Ktoś tutaj przytył", lub coś w tym stylu. Faktycznie, Janek przeszedł już ponad swoją wage urodzeniową. Dziś do południa ważył 3330gr, jest go już 10gr wiecej niż kiedykolwiek. Jednak to nie wszystko. A mianowicie, po powrocie taty z pracy, Janek powiedział "dobry wieczór", niestety mama była wtedy w łazience i nie ma wiecej śwaidków tego wydarzenia. Teraz gdy mama bierze prysznic, Janek przyszedł do pokoju pograć na gitarze, ale ponieważ jest już dość pózno przekonałem go że dziś może zamiast gry podlać kwiatki na balkonie. Zreszta, spójrzcie sami na zdjęcia jak naśladuje żółwika.

sobota, 18 lipca 2009

Dzień 12 i 13

Dzisiejszy plan przewidywał, że wujkowie+Rysio+Babcia Basia pojadą do Poznania, Jednak w aucie nie starczyło miejsca. I tak Babcia zostanie z nami do soboty. Tata w pracy zaprosił kolegów z wydziału na ciasto, aby uczcić narodziny pierwszego syna. Kilku kolegów bez problemu dostrzegło podobieństwo na rozesłanych zdjęciach Mamy i Janka.

I nadeszła noc, Janek coraz bardziej odczuwa kolkę, wczoraj zastosowaliśmy: masaż, herbatkę z kopru włoskiego, Lefax, zmianę pieluszki, karmienie i smoczek. Po około półtora godzinnych zmaganiach w których wspomagała mamę Babcia Basia, kolka ustąpiła, a Janek spał od 2 do 7.

Nad ranem tata odwiózł babcię na dworzec i teraz nam trochę smutno. Dziękujemy Babciu.