No cóż, w trzy tygodnie przed startem w Berlinie, przyszło mi sprawdzić stan mojego przygotowania fizycznego. Wybrałem się więc do Szczecina i wziąłem tam udział w Jubileuszowym bo 30 wydaniu Półmaratonu Gryfa. Plan na bieg był prosty "ile się da" poniżej 100 minut. Wyjechałem z Berlina o 7 rano, a na 9 bylem w na stadionie im. Wiesława Maniaka. Swoją drogą z takim nazwiskiem i lwowskim pochodzeniem trzeba było mu zostać sprinterem - 10,1s na 100m - rekord Polski przez 19 lat. Już o 9.30 miałem numer startowy. Tym razem cyfry ułożyły mi się trochę nie po kolei w 453, ale o ich ukrytym znaczeniu poważnie pomyślałem dopiero po skończeniu biegu. Pierwsze dziesięć kilometrów trzymałem się za dziewczyna ze Szczecińskiego Klubu Maratończyka. Taką taktykę doradził mi Godfryd. Mówił, wybierz kobietę bo biegają równo, mniej niż mężczyźni dają się ponieść emocjom. Tak było, niemal cały czas miałem ją w zasięgu wzroku okazało się, że była regularnie 0,5 sekundy na km szybsza ode mnie. ale wracając do mojego biegu. Wszystko szło dobrze , żele do jedzenia, woda do picia, motywacja i siła w głowie, ale nóżki jakby nie w szczycie swoich możliwości. Dopiero na siedemnastym kilometrze zacząłem czuć mięsień brzuchaty łydki. Przez cztery kilometry było go czuć. I dziś tez go czuje, ale dzisiaj już w obu kończynach. I tak właśnie mijam dwudziesty kilometr, a ponieważ trasa to dwie pętle, więc wiem ile i jakiej drogi mi zostało. Biegnę już równo 90 minut, jest szansa żeby pękło 95 minut myślę, ale trzeba przyśpieszyć, zaczynam stękać. Cóż to za długi kilometr, wbiegam na stadion i widzę, że trzeba jeszcze jedno okrążenie zrobić, całe 400 metrów. Jest równo 93 minuty, przyśpieszam i wyprzedzam jeszcze ze trzech gości po drodze i przekraczam metę. Na kilka metrów przed metą na ekranie zegara wyświetla się czas brutto 1:34:48. Dziś kiedy mam już oficjanle wyniki wiem że ostateczny czas netto to właśnie 94m48s , natomiast czas brutto jest równy 94m53s. Tak więc numer startowy się w jakiś sposób zrealizował. Nieprawdaż?
A teraz trochę innej matematyki, panie Kosma. W tamtym roku w Skarżysku w półmaratonie miałem 110 minut, w warszawie maraton pokonałem w czasie 238,4 minut (znów cyfra). Przelicznik półmaratonu do maratonu wynosił 2,167. Jeśli pomnożyć czas ze Szczecina to na Berlin wychodzi mi 200,45 minut. A ja mówię że 200 pęknie. Jakem Opoka pęknie.