czwartek, 30 października 2008

Do Pawła P


Każdy moment oddechem
wtłaczanym w usta chwili.
Ile momentów potrzeba,
by martwa chwilę ożywić

Chaos w czaszy się nawarstwia od hen-tam,
falowo, cyklicznie, anaerobicznie.
Co robić, co myśleć, czy oddychać i czy patrzeć?
Gdzie lewo, gdzie prawo, kim ja, gdzie ja, i czy jutro-futro?

Stopień zagmatwania jest funkcja czasu,
Monotonicznie rosnącą, nieunikniona.
Ciągła funkcja, brak tu punktu przegięcia,
lub jak kometa Halley'a, krążąca powracająca oscylująca

Czas na niepoukładanie ma negatywny wpływ,
w głębszy syf, paskudniejszy syf brniesz.
Może jakiś zryw - eeeee no, co Ty,
to Twój jest wir wrrrr ..eeo ..eeo

Wirujesz Ty, czy to Wokół wiruje,
znowu nie wiesz, ja nie wiem

Pogmatwane, pogniecione, pokręcone życie,
tak, tak, takie jest na prawdę
a może nie jest, wiem że jest,
jestem przykładem, dowodem, ilustracją, abstrakcją

Kiedyś dawno prościej myśleć, łatwiej decydować, egzystować
Odniesienie tylko do siebie i chmur, wiatru i słońca,
Byłem synem słońca, żywioły we mnie i ja żywiołem

Młodość to egoizm, egoizm to wolność
Wolność to świadomość siebie, swoich możliwości.

Już, i w nieskończoność, nie ma Ciebie tam, nie ma tam Nas

środa, 1 października 2008

biegam wiec jestem

Jaśko mówi że jak już się za coś wezmę to nie mam umiaru i wpuszczam się beznadziejnie - ma rację. Jeśli cos robisz, rób to najlepiej jak potrafisz, przeciętność to nie ja.

Moja przygoda z bieganiem długodystansowym rozpoczęła się na dobre w maju 2008. Wtedy podjąłem decyzję, że zacznę biegać. W dniu 10 maja odebrałem dyplom Doktora Filozofii Uniwersytetu Cambridge. Był piękny, słoneczny i bezchmurny dzień. Do tego dnia dążyłem przez sześć ostatnich lat. Wreszcie on nadszedł (właściwie nadtuptał), a mój garnitur okazał się mały, tak mały, że musiałem chodzić na wdechu przez cały dzień. Gorzej, defiladowałem przez centrum Cambridge jak kogut. I to nie była kogucia duma, która mnie tak wydęła, ale ciasne spodnie od ślubnego garnituru. Wtedy postanowiłem schudnąć a najszybciej można schudnąć biegnąc.

Pierwsze buty do biegania kupiłem rok wcześniej, ale pisanie mojej rozprawy doktorskiej i moja gnuśność post-cambrigowska nie pozwalały mi się skoncentrować na prawidłowym i regularnym treningu. Po powrocie z Cambridge kupiliśmy wagę i z iście naukowym (czyt. doktorskim) zacięciem podjąłem się obserwacji jej wskazań. Dodatkowej motywacji dostarczało chroniczne poczucie przesycenia jedzeniem. Niedługo po tym zakupie zacząłem biegać w przerwie obiadowej w pracy. Dwa razy w tygodniu robiłem 10km. W pracy biegam z Erykiem, to prawie mój trener. Mój czas na 10km wahał się okolicach 55 minut, a bieg kończył się wyczerpaniem. Często wysiadałem fizycznie podczas biegu, ale nigdy nie szedłem. Koledzy, z którymi biegłem, musieli znacznie zwalniać. Czułem w powietrzu irytację Gottfrieda. On nawet nie wiedział że ja przekuwałem to natychmiastowo w motywacje. Eryk twierdzi że, problemem był brak kondycji i zbędna masa. Ważyłem 88kg przy wzroście 180cm.

Z tygodnia na tydzień waga wskazywała coraz mniej, średnio traciłem 1,5 kg na tydzień. Ważyłem się tak często, że po upływie miesiąca wyczerpała się bateria w wadze. Postanowiłem biegać również wieczorami, tak, co drugi dzień, na dystansie około 7km. Taki bieg pozwala wypocić nawet 1,5 kg. Dodatkowo, w czerwcu podjąłem cotygodniowe treningi badmintona. Tam trenerem również jest Eryk tyle, że ma pod sobą około 10 graczy. Eryk to postać. Eryk to sport. Już wkrótce to było mało. Z Erykiem postanowiliśmy, dwa razy w tygodniu, dystans do pracy pokonywać na rowerze (2x20km), dołączył się do nas Henner ze swoimi 100 kg. Moja waga szła w dół w niezłym tempie, a kondycja rosła z dnia na dzien. W lipcu biegałem już 5 razy w tygodniu, średnio około 70 km na tydzień, 80 km pokonywałem rowerem. Waga pierwszy raz od lat wskazywała poniżej 80kg. Zaczęły mnie pobolewać plecy. Trener stwierdził ze mam stare buty.

W czasie sierpniowych wakacji, biegałem starając się nie robić dłuższej przerwy niż 2 dni. Spróbowałem tez dystansu 15km, poszło gładko (80 minut). Postanowiłem sprawdzić się w prawdziwych zawodach. W sieci wyszukałem bieg organizowany najbliżej mojego miejsca zamieszkania i dołączyłem do listy startowej. 25 sierpnia wziąłem udział w pół-maratonie zorganizowanym w Skarżysku–Kamiennej i ukończyłem bieg w czasie 1:50:28. W biegu brało udział około 300 osób. Wygrał 22 letni Kenijczyk Joel Komen, który przybiegł na metę z czasem 1:07:22. Po biegu plecy bolały mnie przez dwa dni a w uszach dudniły słowa Eryka - nowe buty.

Po powrocie z wakacji wróciłem do moich 70 km tygodniowo, dokładając dwa dłuższe biegi w sobotę (14km) i niedziele (18km). Te dłuższe trasy weekendowe pokonywałem w moim pół-maratońskim tempie, szykując formę na maraton warszawski organizowany 28 września 2008. Waga ustaliła się na poziomie 75kg. Trzy tygodnie przed maratonem, poszukiwania crossowych butów zwieńczyłem zakupem wspaniałych asicsów.

W dniu testu przeszarżowałem. Wybraliśmy się z Erykiem do lasu Grunwald na dłuższy bieg. Eryk planował trasę na 2 godziny, a ukończyliśmy ją po 90 minutach. Ostatnie dwa kilometry z lekkiego pronatora przeobraziłem się w ostrego supinatora. To przeobrażenie dotyczyło jedynie prawej stopy, a było wywołane dziwnym uczuciem palenia/pieczenia w okolicy palców. Po zdjęciu buta światło dzienne ujrzał mój pierwszy pęcherz. Cala poduszka małego palucha podeszła wodą. Wyciąłem go w niedziele i trzy nastopne dni niestety przesiedziałem na dupie w domu. Na szczęście goiło się szybko, a pęcherz nie przeszkadzał w jeździe na rowerze. Na dwa tygodnie przed maratonem zrobiłem dodatkowo jeden 23km bieg przez miasto. Właściwie to był bieg po bilet na pociąg do Warszawy, Jaśko narzucała tempo jadąc na rowerze. Po tej niedzieli zacząłem zwalniać i zmniejszać treningi biegowe. Pomimo tego, iż mogło być to nieco nieroztropne, bo pogoda w ostatnich dniach września w Berlinie była nie najlepsza, wciąż jeździłem na rowerze.

Na dwa dni przed wyjazdem do Warszawy zaczęło mi się lać z nosa i pojawił się również kaszel, obawiałem się jak to wpłynie na moja wydolność. Zażyty Gripex i Coldrex w saszetkach pozwoliły zredukować kaszel i katar, zdecydowałem się pobiec jakkolwiek miałoby się to zakończyć. Po biegu, gdzieś w sieci znajduję informację, że właściwie te lekarstwa mogły nie tylko zredukować objawy przeziębienia, ale również pobudzić serce do bardziej wydajnej, choć może nieregularnej pracy, czyniąc bieg ciut lżejszym (ciut). Powstaje pytanie, czy aby nie biegłem na dopingu?

Jest Niedziela.

Stajemy na starcie o 9 rano, strzał i biegnę spokojnie swoim 5.25min/1km. Przez pierwsze 21km piję na każdej stacji posiłkowej wodę (1 porcje). Co 10km gryzę baton energetyczny. Jest dobrze, pół-maraton przebywam w prawie takim samym czasie jak w S-K (1:52:28). Mam jeszcze siły, ale nie szarżuje, na 30km mam 2:41:28. Średnio, to niby wciąż tylko 5.35min/1km ale nogi zaczynają ciążyć.

Mam świadomość tego, że to już tylko 12 km, ale nogi zaczynają boleć mocniej. Zwalniam, ale wciąż biegnę. Wbiegam w tunel na około 40km, za tunelem wybiegając na światło dzienne jest ciężko, ronię kilka łez. Wiem, że pozostało tylko kilka minut biegu i że na plecy wchodzą mi czwórkarze, przyśpieszam.

Wbiegam na metę bez ogromnego uśmiechu, ale z prawdziwą satysfakcją w czasie 3:58:24 (netto). Średnio daje to około 5.38min/1km. Doskonała taktyka. Wygrał ustanawiając nowy rekord trasy Etiopczyk Alemayehu Shumye w czasie 2:11:50, a ja mam swój pierwszy maraton za sobą.

Mój numer startowy to 2384, a czas w minutach wynosi 238,4. Pozostawię to bez komentarza, ale w następnym roku w czasie rejestracji poproszę o niższy numer. Podświadomość płata mi figle.

Tymczasem sezon 2008 jeszcze trwa (jest początek października), a ja leczę zapalenie oskrzeli. W październiku może pół-maraton w Toruniu (18.10) - Akurat. W listopadzie sztafeta maratońska w lesie Grunwald w Berlinie (16.11). W przyszłym roku w kwietniu Maraton w Dreźnie, cel 3.30-3.45. Zbieram ekipę.