sobota, 8 listopada 2008

11 Dezember - Postbahnhof am Ostbahnhof


Czeka nas niezły headbanger, bilety zakupione.

Kop od Chińczyka

Stary Chińczyk miał bez wątpienia spore zdolności plastyczne i manualne, robił najlepsze kapsle na osiedlu, a lulki jak ja płacili nawet za cala drużynę (6-8 kapsli). Ja miałem drużynę Czech i Niemiec (GDR), wśród nich oczywiście Uwe Rabb (foto).

Na koszulkach, pod przezroczystymi foliami w kapslach były flagi, główni sponsorzy, nazwisko zawodnika oraz numer przez niego noszony. Wszystko niemal wykaligrafowane. Chińczyk, w kolejnych sezonach, robił kapsle promując inne-nowe mody. Raz to byli kolarze, raz żużlowcy a następnym razem zespoły rockowe. W ten sposób przed każdym latem miał pełną kieszeń, najpierw kapsli a troszkę później bilonu. Na dziesięcio-złotówkach w tych czasach (1984) byli B.Prus i A. Mickiewicz.

Kiedy każdy już miał swoją drużynę kapsli można było iść na boisko szkolne, to z asfaltem. Popołudniami zbierali się na nim niemal wszyscy chłopacy i rysowali trasę po której później posuwał się peleton kapsli. Trasa miała szerokość około 10-12 cm, a cały przejazd w zależności od liczby zawodników mógł zabrać nawet kilka godzin. Z reguły wygrywał Stary Chińczyk.


Podczas jednego z takich wyścigów, przez swoją nieuwagę nadepnąłem Staremu Chińczykowi na lidera nieodwracalnie deformując kapsel. Kop, który wylądował na moim tyle był tak silny że wywołał na mojej twarzy serie min oddających mój fizyczny ból. Wszyscy zamiast doceniać siłę chińskiego-kopa zwrócili uwagę na moje miny śmiejąc się ogromnie. Tak prawdopodobnie zrozumiałem ze nawet porażkę można odwrócić na swoją korzyść pod warunkiem że przybierze się odpowiednią minę. Niestety, a może stety ból od kopa był tak wielki, że nie udało mi się wyhamować cisnących się łez i rozbeczałem się rzucając kilka słów pożegnania do Chińczyka, którego miażdżyli wzrokiem świeżo pozyskani fani moich min.

Na tym samym boisku Czapa dostał ode mnie Calypso kakaowe 250gr na twarz. Chciałem go poczęstować a on odgryzł prawie pół! Skoro tak mu smakował wgniotłem mu drugą połowę w nos. Chociaż był starszy ode mnie o parę lat, to słabo biegał i niecelnie rzucał kamieniami, których zresztą na boisku asfaltowym i tak było niewiele.


A wracając do kapsli, teraz pamiętam że drużyny Czech nigdy nie miałem. Flaga czeska pojawiła się na dużej tekturowej tarczy pomalowanej plakatówkami, również przez Chińczyka - nieźle na mnie zarobił swojego czasu. Mocowało się taką tarczę do tylnego koła roweru, aby wziąć udział w zawodach żużlowych na Promenadzie. Ja reprezentowałem Czechy jako Jiří Štancl (foto), pędząc na Pelikanie. Ale to już zupełnie inna bajka...

Chińczyk (Artur) tak naprawdę to nie Chińczyk, tylko Polak, a przezwisko takie otrzymał z powodu żółtych szortów jakie nosił latem.

czwartek, 6 listopada 2008

... a jaśko tańczy

... późno już i samemu tak tu siedzę, a Jaśko znów czuje że jest (czyt. tańczy) ...
za miesiąc i tydzień Cynic, ... zobaczę się z Wróblem (ehh)... Czuję kolana. Generalnie dobry czwartek po kiepskiej środzie, a przed (mam nadzieję) w porządku piątkiem. Aha, Barack Obama ma rodzinę w Berlinie.