sobota, 13 grudnia 2008

To juz dwa dni od - Cynic

Coz mozna powiedziec, udalo mi sie zobaczyc mistrzostwo.
Nowy album jest blizniaczym do poprzedniego monumentem.

Poprzednia ekspozja w zoltych cieplych kolorach porwala mnie absolutnie.
Dzis Cynic powraca w niebieskich odcieniach z odleglych galaktyk slac nam sygnał.

You can traced it in air.

czwartek, 4 grudnia 2008

knew that before

Always knew that you are
more than a flower
on a fileds of flowers

Like that ray of sun,
which breaks the night
or lights the rainbow

Aliennation (1)


We wrześniu lub październiku 1992, kolega z klasy również długowłosy docenił mój bulgoczący głos i zaprosił do Radomska na próbę swojego zespołu. Pojechałem pociągiem osobowym razem z innym klasowym kolega, Markiem Chasiem. Taka czterdziesto-pięcio minutowa podróż miała się powtarzać, co tydzień przez następnych kilka miesięcy.

Ta pierwsza próba, miała miejsce w osiedlowym domu kultury. Przed nami próbowali punkowcy z Garbatych Aniołków. Aniołki czaiły się pod drzwiami, podczas naszej próby, chcąc podsłuchać, jaki mam głos. Czy aby naprawdę tak boski, jak już Robert zareklamował wśród swoich ziomków. Próba poszła nieźle i zostałem przyjęty do zespołu. Punkowcom mój wokal niezbyt się spodobał. Określili to jako bulgot i bełkot, natomiast chłopakom z zespołu właśnie o to chodziło. Po Radomsku rozeszła się wieść ze Alieni maja zajebisty wokal, prawie taki jak Nick Holmes z Paradise Lost. Na następnych próbach powstały pierwsze kawałki, Lord of Darkness, do których napisałem teksty razem z Robertem.

„Lord of Darkness”

Kiedy wychodzisz z mroku
Otaczających Ciebie mar
......
......
Panie Twym sługą chcę być
Panie krew ofiar chcę pić
Kochać ciebie za Zło
Doceniać fałszywość twa

..... jak pojadę na święta to znajdę zeszyt z tekstami i pouzupełniam tu i tam ........

Wokalizę trenowałem wieczorami w lesie lub na Promenadzie spacerując z Radkiem i Igorem. Minęło kilka miesięcy i mieliśmy już materiału na jakieś 30 minut, można było zacząć myśleć o pierwszym koncercie. Okazja nadarzyła się niebawem, chyba w Mstowie koło Częstochowy, podczas dożynek lub innego lokalnego święta. Mieliśmy grac jako rozgrzewka przed grupą Mordor w remizie strażackiej.

Mordor to już wtedy legenda częstochowskiej sceny metalowej, jako dzieciak chodziłem na ich koncerty na kładkę na Raków, gdzie grali razem z Danger Drive. Bilety po dwie dychy. To był metal, to był czas. Wsiadasz z w 24 na północy jedziesz prawie przez cale miasto, autobus robi się coraz czarniejszy, to metalowcy w czarnych koszulkach, dwieście-trzysta osób na koncercie, pogo, i przybijanie piątek.

Ale, ale, wiec remiza, the Mordor złapał gumę i nie dojechał wiec organizatorzy koncertu zapytali na ile mamy materiału , Robert powiedział ze na tyle co trzeba. Graliśmy bez przerwy 75 minut i potem jeszcze z piętnaście minut bisów mając sześć kawałków. Ludzie szaleli jak na Slayerze wszyscy nawet strażacy pogowali. Koncert się udał, zdobyliśmy pierwszych fanów i zaproszenie na następny koncert pojawiło się wkrótce tym razem miał to być w Działoszynie. Super nagłosnienie i premiera "Zołnierza".

Zołnierz

Odziedziczyłeś swą zbroje po swym ojcu
Twój miecz wykuty dawno
błyksa i straszy innych

Krew, Płacz, Ból
To nie to o czym marzyłeś
Brud Smród i Dym ZAGŁADA

............ zapomniałem tekst holera

Tymczasem próby przeniosły się do domku babci Mariana perkusisty, chyba na skutek skarg sąsiadów wyrzucili nas z ODK...........

Stonegarden

Am in a stone garden, dooming surrounded by stones that blossom
That sprinkle around their scent, warm and wet, from the deep
And the yesterday’s rain that has come so unexpected

Running Wild

Popatrz, popatrz i dogoń myślą to, na co patrzysz, jeśli widzisz
A jeśli potrafisz, a potrafisz, wypracuj bezpieczny dystans
Wtedy patrz już tylko wprzód, bo jesteś odkrywca

Kiedy ułożysz wszystkie kawałki możesz nimi żonglować.
Skala szarości i mdłości młodości wymioty do żółci
Skrzeczą kości, syczą nozdrza wzrok ostrzeje.

A niebem mkną skłębione anioły przepromieniowane słońcem
Mkną przed wiatrem lub do/za dniem/nocą
I tylko czas biegnie zawsze clockwise

Grupa Filmowa Herbata

oryginalnie g.f. herbata zawiązała się w 1995 w Częstochowie. Inicjatorami byli Paweł Popko i Maciej Opoka. Na początku działalności grupy, a z perspektywy czasu, to, co się działo właściwiej byłoby określić jako próby kamerowe. Nie było tam planu, ale w głowach nam wrzało, a pomysły kipiały nieustannie. Jeśli nie było pod ręką kamery, to był dyktafon, rejestrowaliśmy dużo i wszystkich. Były to najczęściej krótkie historie lub wywiady z ludźmi, których podgrywali członkowie/sympatycy grupy. Jeśli już było kręcone, to Paweł zazwyczaj ustawiał kamerę i dbał o kadr, a Maciek krzywił przed nią twarz i przywoływał historie. Często, kadr lub historia kusiła Pawła tak bardzo, że przechodził w niego, pozostawiając kamerę na dłuższą chwilę samą sobie. Tak skręcił się „Nóż w brzuchu”, „Maybellene” i „Gawrony”. Aktorski talent Pawła w Nozu doceniło jury.

Trochę bardziej przemyślany i zamierzony był „Trener”. Wspaniała historia zapisana przez Macka na papierze milimetrowym, podłożona do wspaniałych zdjęć w okolicach i na nieistniejącym już stadionie SKRY w Częstochowie. Po kilku próbach powstał pierwszy zarys filmu pt. „Dzień”. Była to opowieść o naszym rodzinnym mieście skrojoną pod główną nagrodę w kolejnej edycji konkursu „Częstochowa w Kadrze”. Wraz z grupą przyjaciół (wśród nich: Piotr Kozakiewicz, Radosław Majer, Robert Banasiak oraz kilka życzliwych, a przypadkowych osób) pokazaliśmy je (miasto) tak jak mogłoby być widziane oczyma przyjeżdżającego turysty z Węgier (Tibor). Film został pokazany na festiwalu w Częstochowie i od tej pory zaczęły się większe/bardziej poważne prace nad scenariuszami i przygotowania do następnych produkcji. Skończyliśmy Technikum Samochodowe i przyszły czasy Politechniki.

W herbacie pojawiły się nowe fusy: Grzegorz Pala, Jaromir Puszek, Paweł Lenarski i Robert Banasiak (ten zagościł tu na dłużej). Parzył się jakiś nowy jej smak. Przeprowadziliśmy kilka teatro-pochodnych akcji-autokreacji („Najeźdźcy z Kosmosu”, ”Smok Wawelski” i „Kolejna Próba Egzekucji Zbyszka z Bogdańca”). W tym składzie czuliśmy się już znacznie mocniejsi aktorsko i pomysłowo. Następnym filmem był „Egzamin”. Oparty na historii z życia wziętej i jednej fotografii (Halina Eliasz). Tutaj pozwoliliśmy sobie na pewną swobodę aktorską, nie było to może aktorstwo wyższych lotów, ale każdy starał się jak mógł pociągnąć role studentów zdających egzamin, a Maciek był Profesorem (Szymon Szulc). Do filmu podchodziliśmy chyba trzykrotnie, a dźwięk i tak jest do kitu. Amatorka.

Gdzieś w tamtym czasie powstały także „Human Trans” i „TV Scream”. Gościnnie wystąpiliśmy u Artura Postrzecha w jego produkcjach „Nuda”, ”Zakochany Ksiądz” i „Nieruchomy Wędrowiec”). Artur często pomagał nam w montażu naszych filmów. Bardzo pogodny i miło przez nas pamiętany jest „Charles” (Turysta). Tutaj uśmiech od Agnieszki i Aleny i Ryszarda Czapskiego za muzykę i „Popod turnie, popod lasy”.

Po „Egzaminie” nasza ekipa się rozjechała po świecie. Maciek rozpoczął swoja podroż, Paweł osiadł we Wrocławiu, a niektórzy zostali w Częstochowie. Praca nad nowymi rzeczami była skomplikowana ze względu na dzielące nas odległości. We Wrocławiu dołączyła do nas Anna Trojanowska. Z Anią nakręciliśmy kolejny film „Kwasiarz”. Kolejny raz oparliśmy się na autentycznym wydarzeniu. W filmie wykorzystaliśmy specjalnie skonstruowaną przez nas makietę tramwaju i szereg przyborów domowych, które odegrały role prawdziwych postaci. Tak inna forma narracji była zupełnie nowym dla nas doświadczeniem. Jej oryginalność została dostrzeżona przez jury konkursu w Honolulu(:-).

Podczas rzadkich spotkań powstawały koleje filmy: „Historia Białych Kołnierzyków”, „48 Woluminów w 46 Nominałach”. W 2002, powstał „Gruby w Londynie”. Maciek, Paweł Popko i Paweł Lenarski opowiedzieli o swoim życiu na wyspach brytyjskich. Film został pokazany na festiwalu w Cambridge i wielu innych miejscach w Polsce. Pod wpływem filmu około miliona najzdolniejszej polskiej młodzieży opuściło kraj w poszukiwaniu przygód.

Wśród tych, którzy zostali w kraju był Marcin Rumiński. Los chciał, i w 2003 roku dołączył na krótko do g.f. herbata. Podczas współpracy z Marcinem powstał pierwszy reportaż o Częstochowie, który został nagrodzony pierwszą nagrodą Grand Prix w Częstochowie i następnie na festiwalu Publicystyka w Kędzierzynie Koźlu. Kolejnym owocem tej współpracy był film fabularny pt. „Powrót”. „Powrót” dostał srebrny medal na festiwalu Uniki.
W 2006 do grupy dołączyła Aleksandra Maślanka. Ola przyniosła pomysł na film dokumentalny pt. „Ku, ku, kułcze jajo”. W 2007 ten film dostał OFFskara na festiwalu OFFskariada w Warszawie.

Obecnie grupa koncentruje się na filmie sensacyjnym pod roboczym tytułem „Kontrabanda”. Ma być to kolejna po długim czasie przerwy wspólna produkcja gdzie w kadrze pojawi się Maciek i Paweł. Czas pokaże czy ta herbata nadal da się zaparzy.
M. Opoka i P. Popko

wtorek, 2 grudnia 2008

O jednego opokena więcej (a może dwa?)

A nowy członek naszej rodzinki wygląda tak:



Choć Maćko twierdzi, że wyglada tak:



:)

STAŁO SIE !!!

sobota, 8 listopada 2008

11 Dezember - Postbahnhof am Ostbahnhof


Czeka nas niezły headbanger, bilety zakupione.

Kop od Chińczyka

Stary Chińczyk miał bez wątpienia spore zdolności plastyczne i manualne, robił najlepsze kapsle na osiedlu, a lulki jak ja płacili nawet za cala drużynę (6-8 kapsli). Ja miałem drużynę Czech i Niemiec (GDR), wśród nich oczywiście Uwe Rabb (foto).

Na koszulkach, pod przezroczystymi foliami w kapslach były flagi, główni sponsorzy, nazwisko zawodnika oraz numer przez niego noszony. Wszystko niemal wykaligrafowane. Chińczyk, w kolejnych sezonach, robił kapsle promując inne-nowe mody. Raz to byli kolarze, raz żużlowcy a następnym razem zespoły rockowe. W ten sposób przed każdym latem miał pełną kieszeń, najpierw kapsli a troszkę później bilonu. Na dziesięcio-złotówkach w tych czasach (1984) byli B.Prus i A. Mickiewicz.

Kiedy każdy już miał swoją drużynę kapsli można było iść na boisko szkolne, to z asfaltem. Popołudniami zbierali się na nim niemal wszyscy chłopacy i rysowali trasę po której później posuwał się peleton kapsli. Trasa miała szerokość około 10-12 cm, a cały przejazd w zależności od liczby zawodników mógł zabrać nawet kilka godzin. Z reguły wygrywał Stary Chińczyk.


Podczas jednego z takich wyścigów, przez swoją nieuwagę nadepnąłem Staremu Chińczykowi na lidera nieodwracalnie deformując kapsel. Kop, który wylądował na moim tyle był tak silny że wywołał na mojej twarzy serie min oddających mój fizyczny ból. Wszyscy zamiast doceniać siłę chińskiego-kopa zwrócili uwagę na moje miny śmiejąc się ogromnie. Tak prawdopodobnie zrozumiałem ze nawet porażkę można odwrócić na swoją korzyść pod warunkiem że przybierze się odpowiednią minę. Niestety, a może stety ból od kopa był tak wielki, że nie udało mi się wyhamować cisnących się łez i rozbeczałem się rzucając kilka słów pożegnania do Chińczyka, którego miażdżyli wzrokiem świeżo pozyskani fani moich min.

Na tym samym boisku Czapa dostał ode mnie Calypso kakaowe 250gr na twarz. Chciałem go poczęstować a on odgryzł prawie pół! Skoro tak mu smakował wgniotłem mu drugą połowę w nos. Chociaż był starszy ode mnie o parę lat, to słabo biegał i niecelnie rzucał kamieniami, których zresztą na boisku asfaltowym i tak było niewiele.


A wracając do kapsli, teraz pamiętam że drużyny Czech nigdy nie miałem. Flaga czeska pojawiła się na dużej tekturowej tarczy pomalowanej plakatówkami, również przez Chińczyka - nieźle na mnie zarobił swojego czasu. Mocowało się taką tarczę do tylnego koła roweru, aby wziąć udział w zawodach żużlowych na Promenadzie. Ja reprezentowałem Czechy jako Jiří Štancl (foto), pędząc na Pelikanie. Ale to już zupełnie inna bajka...

Chińczyk (Artur) tak naprawdę to nie Chińczyk, tylko Polak, a przezwisko takie otrzymał z powodu żółtych szortów jakie nosił latem.

czwartek, 6 listopada 2008

... a jaśko tańczy

... późno już i samemu tak tu siedzę, a Jaśko znów czuje że jest (czyt. tańczy) ...
za miesiąc i tydzień Cynic, ... zobaczę się z Wróblem (ehh)... Czuję kolana. Generalnie dobry czwartek po kiepskiej środzie, a przed (mam nadzieję) w porządku piątkiem. Aha, Barack Obama ma rodzinę w Berlinie.

czwartek, 30 października 2008

Do Pawła P


Każdy moment oddechem
wtłaczanym w usta chwili.
Ile momentów potrzeba,
by martwa chwilę ożywić

Chaos w czaszy się nawarstwia od hen-tam,
falowo, cyklicznie, anaerobicznie.
Co robić, co myśleć, czy oddychać i czy patrzeć?
Gdzie lewo, gdzie prawo, kim ja, gdzie ja, i czy jutro-futro?

Stopień zagmatwania jest funkcja czasu,
Monotonicznie rosnącą, nieunikniona.
Ciągła funkcja, brak tu punktu przegięcia,
lub jak kometa Halley'a, krążąca powracająca oscylująca

Czas na niepoukładanie ma negatywny wpływ,
w głębszy syf, paskudniejszy syf brniesz.
Może jakiś zryw - eeeee no, co Ty,
to Twój jest wir wrrrr ..eeo ..eeo

Wirujesz Ty, czy to Wokół wiruje,
znowu nie wiesz, ja nie wiem

Pogmatwane, pogniecione, pokręcone życie,
tak, tak, takie jest na prawdę
a może nie jest, wiem że jest,
jestem przykładem, dowodem, ilustracją, abstrakcją

Kiedyś dawno prościej myśleć, łatwiej decydować, egzystować
Odniesienie tylko do siebie i chmur, wiatru i słońca,
Byłem synem słońca, żywioły we mnie i ja żywiołem

Młodość to egoizm, egoizm to wolność
Wolność to świadomość siebie, swoich możliwości.

Już, i w nieskończoność, nie ma Ciebie tam, nie ma tam Nas

środa, 1 października 2008

biegam wiec jestem

Jaśko mówi że jak już się za coś wezmę to nie mam umiaru i wpuszczam się beznadziejnie - ma rację. Jeśli cos robisz, rób to najlepiej jak potrafisz, przeciętność to nie ja.

Moja przygoda z bieganiem długodystansowym rozpoczęła się na dobre w maju 2008. Wtedy podjąłem decyzję, że zacznę biegać. W dniu 10 maja odebrałem dyplom Doktora Filozofii Uniwersytetu Cambridge. Był piękny, słoneczny i bezchmurny dzień. Do tego dnia dążyłem przez sześć ostatnich lat. Wreszcie on nadszedł (właściwie nadtuptał), a mój garnitur okazał się mały, tak mały, że musiałem chodzić na wdechu przez cały dzień. Gorzej, defiladowałem przez centrum Cambridge jak kogut. I to nie była kogucia duma, która mnie tak wydęła, ale ciasne spodnie od ślubnego garnituru. Wtedy postanowiłem schudnąć a najszybciej można schudnąć biegnąc.

Pierwsze buty do biegania kupiłem rok wcześniej, ale pisanie mojej rozprawy doktorskiej i moja gnuśność post-cambrigowska nie pozwalały mi się skoncentrować na prawidłowym i regularnym treningu. Po powrocie z Cambridge kupiliśmy wagę i z iście naukowym (czyt. doktorskim) zacięciem podjąłem się obserwacji jej wskazań. Dodatkowej motywacji dostarczało chroniczne poczucie przesycenia jedzeniem. Niedługo po tym zakupie zacząłem biegać w przerwie obiadowej w pracy. Dwa razy w tygodniu robiłem 10km. W pracy biegam z Erykiem, to prawie mój trener. Mój czas na 10km wahał się okolicach 55 minut, a bieg kończył się wyczerpaniem. Często wysiadałem fizycznie podczas biegu, ale nigdy nie szedłem. Koledzy, z którymi biegłem, musieli znacznie zwalniać. Czułem w powietrzu irytację Gottfrieda. On nawet nie wiedział że ja przekuwałem to natychmiastowo w motywacje. Eryk twierdzi że, problemem był brak kondycji i zbędna masa. Ważyłem 88kg przy wzroście 180cm.

Z tygodnia na tydzień waga wskazywała coraz mniej, średnio traciłem 1,5 kg na tydzień. Ważyłem się tak często, że po upływie miesiąca wyczerpała się bateria w wadze. Postanowiłem biegać również wieczorami, tak, co drugi dzień, na dystansie około 7km. Taki bieg pozwala wypocić nawet 1,5 kg. Dodatkowo, w czerwcu podjąłem cotygodniowe treningi badmintona. Tam trenerem również jest Eryk tyle, że ma pod sobą około 10 graczy. Eryk to postać. Eryk to sport. Już wkrótce to było mało. Z Erykiem postanowiliśmy, dwa razy w tygodniu, dystans do pracy pokonywać na rowerze (2x20km), dołączył się do nas Henner ze swoimi 100 kg. Moja waga szła w dół w niezłym tempie, a kondycja rosła z dnia na dzien. W lipcu biegałem już 5 razy w tygodniu, średnio około 70 km na tydzień, 80 km pokonywałem rowerem. Waga pierwszy raz od lat wskazywała poniżej 80kg. Zaczęły mnie pobolewać plecy. Trener stwierdził ze mam stare buty.

W czasie sierpniowych wakacji, biegałem starając się nie robić dłuższej przerwy niż 2 dni. Spróbowałem tez dystansu 15km, poszło gładko (80 minut). Postanowiłem sprawdzić się w prawdziwych zawodach. W sieci wyszukałem bieg organizowany najbliżej mojego miejsca zamieszkania i dołączyłem do listy startowej. 25 sierpnia wziąłem udział w pół-maratonie zorganizowanym w Skarżysku–Kamiennej i ukończyłem bieg w czasie 1:50:28. W biegu brało udział około 300 osób. Wygrał 22 letni Kenijczyk Joel Komen, który przybiegł na metę z czasem 1:07:22. Po biegu plecy bolały mnie przez dwa dni a w uszach dudniły słowa Eryka - nowe buty.

Po powrocie z wakacji wróciłem do moich 70 km tygodniowo, dokładając dwa dłuższe biegi w sobotę (14km) i niedziele (18km). Te dłuższe trasy weekendowe pokonywałem w moim pół-maratońskim tempie, szykując formę na maraton warszawski organizowany 28 września 2008. Waga ustaliła się na poziomie 75kg. Trzy tygodnie przed maratonem, poszukiwania crossowych butów zwieńczyłem zakupem wspaniałych asicsów.

W dniu testu przeszarżowałem. Wybraliśmy się z Erykiem do lasu Grunwald na dłuższy bieg. Eryk planował trasę na 2 godziny, a ukończyliśmy ją po 90 minutach. Ostatnie dwa kilometry z lekkiego pronatora przeobraziłem się w ostrego supinatora. To przeobrażenie dotyczyło jedynie prawej stopy, a było wywołane dziwnym uczuciem palenia/pieczenia w okolicy palców. Po zdjęciu buta światło dzienne ujrzał mój pierwszy pęcherz. Cala poduszka małego palucha podeszła wodą. Wyciąłem go w niedziele i trzy nastopne dni niestety przesiedziałem na dupie w domu. Na szczęście goiło się szybko, a pęcherz nie przeszkadzał w jeździe na rowerze. Na dwa tygodnie przed maratonem zrobiłem dodatkowo jeden 23km bieg przez miasto. Właściwie to był bieg po bilet na pociąg do Warszawy, Jaśko narzucała tempo jadąc na rowerze. Po tej niedzieli zacząłem zwalniać i zmniejszać treningi biegowe. Pomimo tego, iż mogło być to nieco nieroztropne, bo pogoda w ostatnich dniach września w Berlinie była nie najlepsza, wciąż jeździłem na rowerze.

Na dwa dni przed wyjazdem do Warszawy zaczęło mi się lać z nosa i pojawił się również kaszel, obawiałem się jak to wpłynie na moja wydolność. Zażyty Gripex i Coldrex w saszetkach pozwoliły zredukować kaszel i katar, zdecydowałem się pobiec jakkolwiek miałoby się to zakończyć. Po biegu, gdzieś w sieci znajduję informację, że właściwie te lekarstwa mogły nie tylko zredukować objawy przeziębienia, ale również pobudzić serce do bardziej wydajnej, choć może nieregularnej pracy, czyniąc bieg ciut lżejszym (ciut). Powstaje pytanie, czy aby nie biegłem na dopingu?

Jest Niedziela.

Stajemy na starcie o 9 rano, strzał i biegnę spokojnie swoim 5.25min/1km. Przez pierwsze 21km piję na każdej stacji posiłkowej wodę (1 porcje). Co 10km gryzę baton energetyczny. Jest dobrze, pół-maraton przebywam w prawie takim samym czasie jak w S-K (1:52:28). Mam jeszcze siły, ale nie szarżuje, na 30km mam 2:41:28. Średnio, to niby wciąż tylko 5.35min/1km ale nogi zaczynają ciążyć.

Mam świadomość tego, że to już tylko 12 km, ale nogi zaczynają boleć mocniej. Zwalniam, ale wciąż biegnę. Wbiegam w tunel na około 40km, za tunelem wybiegając na światło dzienne jest ciężko, ronię kilka łez. Wiem, że pozostało tylko kilka minut biegu i że na plecy wchodzą mi czwórkarze, przyśpieszam.

Wbiegam na metę bez ogromnego uśmiechu, ale z prawdziwą satysfakcją w czasie 3:58:24 (netto). Średnio daje to około 5.38min/1km. Doskonała taktyka. Wygrał ustanawiając nowy rekord trasy Etiopczyk Alemayehu Shumye w czasie 2:11:50, a ja mam swój pierwszy maraton za sobą.

Mój numer startowy to 2384, a czas w minutach wynosi 238,4. Pozostawię to bez komentarza, ale w następnym roku w czasie rejestracji poproszę o niższy numer. Podświadomość płata mi figle.

Tymczasem sezon 2008 jeszcze trwa (jest początek października), a ja leczę zapalenie oskrzeli. W październiku może pół-maraton w Toruniu (18.10) - Akurat. W listopadzie sztafeta maratońska w lesie Grunwald w Berlinie (16.11). W przyszłym roku w kwietniu Maraton w Dreźnie, cel 3.30-3.45. Zbieram ekipę.